Maciej, Karol i Waldek myśleli, że w Paryżu żyje się jak w bajce... Wyjechali, by zarobić na chleb i móc utrzymać rodziny, które zostawili w kraju. Chcieli pokazać, na co ich stać. Nie udało się! W przeciągu kilku tygodni znaleźli się na bruku...
Jestem na Dworcu Południowym w Paryżu, niedaleko dzielnicy Pigalle, kilka kroków od stacji metra Jaures. Miejsce niebezpieczne, obskurne, szare i odpychające. Godzina 10.00 rano. Próbuję z trudem znaleźć siedzibę departamentu pracy, w której Polacy mogą starać się o pozwolenie na zatrudnienie. Przechodzę pod wiaduktem, na którym, średnio co dwie minuty - z wielkim hukiem - przejeżdża metro numer 10. Dostrzegam grupkę średniego wieku mężczyzn, zajmujących zieloną kanapę ze skóry i skupionych wokół kartonowego "stołu", na którym ustawili kilka puszek ryb i pasztet. Obok, na pościelonych materacach, leży dwóch mężczyzn. - Kurcze, wyglądają na "moich" - myślę... - Tak! Strzelilam! To Polacy...
Ze "złotych gór" na bruk
Karol przyjechał do Paryża kilka lat temu, by zarobić na chleb. W Polsce miał dobrą posadę, ale mało opłacaną. Zatrzymał się u znajomych, którzy pomogli mu znaleźć legalną pracę na budowie. - Cieszyłem się jak głupi - mówi. - Chciałem wysłać pieniądze żonie i dzieciom, które zostawiłem w kraju. Miał zarabiać 1218 euro na miesiąc, a pracował trzy i nie dostał ani grosza. - Oszukali mnie - mówi ze łzami w oczach. - I nic nie mogłem zrobić, bo nie mam papierów i nie znam języka. Wszystko zaczęło się walić. Wyrzucili mnie z mieszkania, bo nie miałem z czego płacić...
Drogie jak jasna cholera
Maciej jest zatrudniony na czas nieokreślony w firmie "ResinGo", zajmującej się odnową parkingów i stacji benzynowych. Pracuje "na wezwanie", czyli jedzie, tam, gdzie czeka akurat robota. Pozwolenie na pracę otrzymał dzięki pomocy firmy, która zapłaciła za niego jednorazową kwotę 1600 euro (opłata za zatrudnienie zagranicznego pracownika). Wcześniej przyznano mu adwokata ds. praw pracy, który zatroszczył się o wszystkie, niezbędne dokumenty, jakie należalo przedstawić na wielu, czasochłonnych spotkaniach z pracownikami prefektury policji w Paryżu.
- Ja mam wszystko, co trzeba - mówi z przekonaniem. - Ja jestem legalnie.
- To dlaczego Pan mieszka pod mostem? - pytam.
- Ach, bo wie Pani... mieszkania są drogie jak jasna cholera! - tłumaczy.
Altana gratis
- Ja też mam papiery - chwali się Waldek. - Ale... toaletowe - sam śmieje się ze swojego dowcipu. Przyjechał do Paryża sześć lat temu. Pracę na budowie załatwila mu znajoma z Grenoble. Niestety trafił na szefa Polaka, który za osiem miesięcy pracy nie wypłacił mu złamanego centa. - Obiecywał, że jeszcze tydzień i dostanę pieniądze... - mówi. - W końcu się wkurzyłem i zacząłem szukać pracy na własną rękę. Dziś Waldek mieszka na przedmieściach Paryża, w opuszczonej altanie, którą sobie wyremontował. Od czasu do czasu pomaga innym Polakom, którzy potrzebują schronienia, a pod wiadukt na Dworzec Południowy przychodzi często, by zobaczyć się "ze swoimi". Wstydzi się wrócić do kraju.
Bez komentarza
Jest jeszcze kilku mężczyzn. Jeden z nich leży na ziemi, w spiworze, który przywiózł z Polski. Nie odpowiada na zadawane mu pytania, nie uczestniczy w rozmowie, nie je i nie pije od dwóch dni. Jest słaby i wycieńczony: - Pani, zostaw go! On ma wszy i robale! - krzyczy Waldek...
POTRZEBUJESZ POMOCY?
Stowarzyszenie Pomost-Passerelle organizuje spotkania w każdy wtorek o godzinie 19.00, przy kościele polskim na Concorde, w Paryżu.
Stowarzyszenie Pomost-Passerelle
263 bis, rue Saint Honoré
75001 Paryż
[email]
tel. [tel]
Źródło: Praca i nauka za granicą Agnieszka Gałęzewska, Paryż