niestety, jako osoba która zjadła już zęby na tych studiach i wszelkiej maści mniej lub bardziej bezużytecznych zapychaczach planu, musze się zgodzić. Poszłam na romanistykę pełna naiwnego zapału i jako osoba uwielbiającą języki obce w ogóle. Niewiele z tej pasji zostało dzisiaj po przeryciu gramatyki historycznej i historii Niderlandów (??)
Jak zawsze wszystko zalezy od samodzielnej pracy studenta, aczkolwiek zaskakujace jest jak niewiele z deklaracji naprawde doskonałej znajomosci jezyka da sie wcielić na studentach w życie, nie tylko tych opornych. Jestem na 4 roku, patrze po grupie i dosyc srednio stoimy z tą biegłością, raczej nikt sie nie łapie do niczego więcej poza dydaktyką. Specjalnie nie mówię tu o sobie, na 3 roku wybrałam drugi kierunek wydawałoby się "sztywniacki" i jestem przepozytywnie zaskoczona.
Krótko, nieprzyjemnie i bez mydlenia oczu o nieskonczonych perspektywach po 5 latach nauki francuskiego i niczego więcej, szkołach biznesu, studiach MU we Francji i helikopterach do brukseli - idź tylko jeśli naprawdę chcesz sie uczyć z wyłacznej pasji i bezinteresownie, jeśli koniecznie pragniesz skończyć w dydaktyce albo jeśli masz ścisle sprecyzowane i pewne plany typu tłumacz przysięgły. Francuski to za mało, w szczególnosci dziś kiedy mało kto chce sie go w ogóle uczyć. Kierunków uniwersyteckich podobnego pokroju jest zbyt wiele, zeby na kimkolwiek mogła zrobić wrażenie znajomość jednego jezyka obcego i wiedza ogólno-humanistyczna, pobieżnie zgłębiona historia i kultura Francji + jakieś teoretycznie dziwolągi z leksykografii, pragmatyki językoznawczej, semantyki, semiotyki etc. I nie licz na to, ze kogos naprawdę wzruszy to że "czytałas miserables w oryginale" (zresztą najprawdopodobniej nie przeczytasz....)