Francja składa się z Paryża i całej reszty, nie ma tu jednak w określeniu "prowincja" nawet cienia drwiny, prowincja to po prostu "nie-Paryż", a nie biedniejsze czy zacofane tereny. Paryż jest kolorowy, prowincja trochę mniej, może z wyjątkiem Marsylii, o której krąży anegdotka, że drugim obowiązującym tam językiem jest francuski, bo pierwszym jest oczywiście arabski.
...a Francuzi?
O Francuzach krążą bardzo skrajne opinie. Jedni zarzucają im, że są leniwi, że nie chce im się uczyć języków obcych, inni są pod wrażeniem swoistego czaru, jaki Francuzi potrafią roztaczać wokół siebie.
- Ja mieszkałem we Francji 4 lata - mówi Grzegorz. - Mogę potwierdzić to, że nie sposób mieć jednolitej opinii o Francuzach. Ja ich lubię, uważam, że są sympatyczni. Ujęło mnie w nich to, że starają się okazywać zainteresowanie tobą (cudzoziemcem). Nie przypuszczam, by było to typowe anglosaskie pozorne zainteresowanie wynikające tylko z ogłady towarzyskiej. Francuz przygotuje się na spotkanie z tobą, będzie zadawał pytania - nawet jeśli wydadzą ci się nieco powierzchowne, to będą na pewno rzeczowe. Francuzi są poprawni towarzysko i politycznie, nie wypowiadają publicznie skrajnych opinii, nawet jeśli nie lubią imigrantów, nie powiedzą tego głośno, nie będą wrzeszczeć: "czarni do domu!". Są ludźmi zracjonalizowanymi - Francuza obchodzi najbardziej to, co ma wokół siebie, stara się tym zarządzać i o to dbać, szanuje czas i zawsze nosi przy sobie kalendarz, w którym są zapisane jego bardzo szczegółowe plany na najbliższy miesiąc, a bywa że i na rok. Francuz nie podejmuje decyzji w sposób pochopny i nie kieruje się emocjami. Nie ma tam czegoś takiego jak w Polsce, że spotyka się grupka przyjaciół i jeden mówi: "jedziemy w góry", na co reszta odpowiada: "hurra, jedziemy!". Francuzi w takiej sytuacji wyjmą kalendarze i zaczną szukać dogodnego terminu, który zadowoliłby wszystkich. Starają się wszystko racjonalizować, to może być dla niektórych irytujące, ale dla wielu imigrantów jest dobrym wzorem, wartym naśladowania. Muszę jednak dodać, że Francuzi potrafią być perfidni, i to bardzo. W tym także są konsekwentni. Stałem kiedyś na małej stacyjce w oczekiwaniu na pociąg. Kilkanaście osób w kolejce do kasy biletowej. Kiedy przyszła kolej na malutką zasuszoną staruszeczkę, wyjęła ona z portmonetki garść eurocentów i podała kasjerowi. On się obruszył i powiedział, że nie przyjmie tych pieniędzy. Musiałem się wtrącić, bo takie rzeczy są niedopuszczalne. Mieliśmy małą sprzeczkę, po czym kasjer ogłosił przez megafon do pozostałych oczekujących komunikat mniej więcej takiej treści: "Proszę państwa, będą musieli państwo dłużej czekać na zakup biletu, bo otrzymałem dużą ilość bilonu, którą muszę przeliczyć". Po czym zaczął powoli paluszkiem przesuwać monety po blacie. To było chamskie i perfidne. Podobną przygodę miałem także na kolei, kiedy prowadziłem wycieczkę z Polski: wpadliśmy na peron w ostatniej chwili przed odjazdem pociągu, w drzwiach stał konduktor, zapytał, czy mamy bilety, ja miałem wszystkie, więc powiedziałem, że mamy. Wtedy on wpuścił do wagonu trzy osoby, akurat te, które nie mówiły po francusku, po czym zastawił sobą wejście i nie wiadomo dlaczego, zaczął wrzeszczeć, że więcej nikogo nie wpuści. Musiałem go prosić, żeby wypuścił tych trzech kolegów, którzy już wsiedli. Tacy też są Francuzi.
Francuzi lubią się trochę pośmiać z innych Francuzów, którzy obnoszą się ze swoją odrębnością kulturową, opowiada się dowcipy o Bretończykach, o mieszkańcach Normandii i o Korsykanach. Tych ostatnich wykpiwa się szczególnie mocno, uważa się ich trochę za ludzi drugiej kategorii.
Nieznośna lekkość podróżowania
We Francji uderza niesłychana liczba połączeń kolejowych i ich jakość. Przemieszczanie się jest tu przyjemnością. Podróż pociągiem z jednego końca kraju na drugi jest czymś, czego każdy Polak powinien doświadczyć przynajmniej raz w życiu. To skrócenie szlaków komunikacyjnych (pociągi są szybkie i jest ich dużo) powoduje, że ludzi stać na komfort mieszkania na wsi daleko do dużego miasta i łączenia tego z pracą w tym mieście. Do Paryża czy Strasburga można sobie dojechać w ciągu niecałej godziny z miejscowości oddalonych o 150 czy 200 kilometrów.
- Miałem znajomego w Orleanie - mówi Grzegorz. - Mieszkał 150 km od Paryża, ale codziennie dojeżdżał do pracy pociągiem. Bardzo to sobie chwalił. Nie był to bynajmniej pociąg TGV, lecz jakaś zwykła kolej. TGV potrzebuje sporo miejsca, by się rozpędzić. Do tego jeszcze dochodzi łatwość przedostania się przez kanał La Manche, jest tam przecież tunel. Wielu Anglików korzysta z tego i mieszka we Francji, a pracuje w Londynie. Kupują także nieruchomości we Francji, bo jest taniej i cieplej. Jeśli o mnie chodzi, to jest tam także ładniej niż w Anglii.
W Paryżu jest trochę inaczej, bo Paryż jest zakorkowany, ale jest tam metro, z którego pomocą można się dość łatwo przemieszczać. Im dalej od centrum miasta, tym więcej kolorowych w metrze, choć i samo centrum nie jest "białe". Paryż od dawna stał się stolicą wielokulturową, na ulicach słychać prawie wszystkie języki świata.
- To dobrze widać na przykładzie takich zawodów jak fryzjer - mówi Grzegorz. - Chodziłem we Francji do kilku fryzjerów i żaden z nich nie był Francuzem, najczęściej byli to Marokańczycy, Chińczycy lub Turcy. Gadają bez przerwy i można się u nich nasłuchać niesamowitych historii.
Dzielnice peryferyjne i miasteczka okalające Paryż są przeważnie "kolorowe". Nie świadczy o tym wygląd budynków, które nie są co prawda apartamentowcami, ale nie robią jakiegoś szczególnie przykrego wrażenia. Widać to, jeśli się przyjrzymy samochodom, bo czarni jeżdżą czym popadnie - co tam akurat znajdą za małe pieniądze, to sobie kupują, najczęściej jakieś złomy. Kolor dzielnicy poznaje się także po tym, że w oknach suszą się spodnie i majtki, tego nie ma w "białych" dzielnicach. Kolorowi są bardziej swobodni.
Kuchnia i szkoła
Wbrew obiegowym opiniom nie każdego Francuza stać na wino do obiadu i deskę serów, którą się wyciąga z lodówki po posiłku. Jednak w wielu domach rzeczywiście jest to normą. Francuskie jedzenie jest bardzo dobre i wykwintne, nie wypada tutaj przyznać się do tego, że było się kiedyś w fast foodzie, choć wielu Francuzów chodzi tam i obżera się hamburgerami.
- Dla mnie - mówi Grzegorz - to jedzenie jest trochę za bardzo wykwintne, ta kuchnia nie ma środka. To są rzeczy bardzo ekskluzywne, jakieś wyszukane owoce morza, a oczko niżej od razu befsztyk z kartoflami, nic pośrodku. Francuzi celebrują jedzenie, wszystko musi być przygotowane, ładnie podane i piękne, do obiadu podają bardzo dobre wina. Nawet zwykłe stołowe wina są świetne, nie mogą się z nimi równać te, które stoją na sklepowych półkach w Polsce.
- Francuzi się uczą. Jeśli Francuz idzie na studia, to decyzja dotycząca kierunku tych studiów na pewno nie jest podejmowana pod wpływem impulsu i bez wcześniejszego przemyślenia sprawy. Francuz decyduje się na coś, oglądając to z kilku różnych punktów widzenia. Co więcej, on potrafi o tym opowiedzieć. Za każdym razem, kiedy słuchałem, jak mówią, miałem wrażenie, że są niesłychanie kompetentni i przygotowani, tak jakby w domu wyćwiczyli sobie jakąś prezentację. We Francji jest tak, że wybór szkoły wyższej może, choć nie musi być związany z politycznymi przekonaniami przyszłego studenta. Są uczelnie o zdecydowanie prawicowym profilu i takie, które skupiają studentów lewicowych. W Polsce coś takiego jest nie do pomyślenia. Na uczelni, którą ja kończyłem, system kształcenia był tak zorganizowany, żeby dać jak największą swobodę studentowi. Oceny wystawiane były nie tylko na podstawie egzaminów i zaliczeń, często punktowany był udział w dyskusjach, ważna była wymiana poglądów, informacji, wykazanie się wiedzą. Być może podobnie jest na innych uczelniach, ale nie mogę stwierdzić tego na pewno.
Polacy nie mogą legalnie pracować we Francji, jednak jest tu sporo emigracji. Część to tak zwana stara emigracja. Jest też sporo osób, które przyjechały w ostatnich latach. Polacy we Francji nie są ostentacyjni, nie widać ich na ulicach, jeśli gdzieś można usłyszeć język polski, to w kościele, gdzie przychodzi wielu rodaków - kościół prócz tego, że jest miejscem kultu, jest także miejscem spotkań mniejszości polskiej. Jest w Paryżu polska restauracja, ale chodzą do niej głównie Francuzi, bo jest tam bardzo drogo.
Michał Radoryski