A ja cały czas twierdzę, że sama romanistyka też wystarczy, tylko trzeba mieć na siebie pomysł i wierzyć we własne możliwości. Sprawdziłam to sama na sobie. Myśląc, że to mi nie wystarczy, poszłam dodakowo na zarządzanie kulturą, ale zrezygnowałam, bo okazało się, że wykładowcy tam są tak sztywni, że nie dało się tego wszystkiego nijak pogodzić z pierwszym kierunkiem (głównie chodzi mi tu o komplikacje związane z harmonogramem zajęć). I dobrze się stało, bo tylko bym niepotrzebnie sobie życie prywatne odebrała w tej ciężkiej robocie. W zamian za to zaczęłam się starać o praktyki dziennikarskie i wbrew moim obawom okazało się, że udało mi się na nie bez problemu załapać (jeżeli ktoś o czymś takim myśli, to polecam działalność w studenckich gazetach - nietrudno się do nich dostać, a dają niezastąpione doświadczenie). Na praktykach warto się postarać, bo to rzeczywiście procentuje - jak się okazuje, po miesiącu można mieć na koncie nawet publikację książkową (oczywiście "pod cudzą redakcją", ale jak redakcja ma dobre nazwisko, to nawet lepiej). I z takim bagażem doświadczeń oraz niebagatelnymi znajomościami można już naprawdę wiele zdziałać.
Poza tym nie wolno mysleć, że tłumaczami moga być tylko ci po odpowiediej specjalizacji. Nic bardziej mylnego. Tak naprawdę tłumaczami są ci, którzy sobie z tym radzą, a jeżli chodzi o słownictwo - zawsze ma się trochę czasu na przygotowanie (jak ma się szczęście, to przed tłumaczeniem ustnym jest to nawet kilka dni, a przy tłumaczeniu pisemnym zawsze są przecież słowniki pod ręką). A jak znaleźć "klienta'? Np w Krakowie to oni są dosłownie wszędzie, wystarczy pomyśleć, że każdy wydawało by się turysta pracuje przecież w jakiejś firmie, która może chcieć nawiązać współpracę z Polakami. Potrzebują tłumaczy? No to jesteśmy.
Z odpowiednim nastawieniem można dosłownie zdobyć szczyty. I tego Wam wszystkim z całego serca życzę.